O początkach w Surmie Barczewo oraz kto jest niemieckim Alexem Fergusonem opowiada pochodząca z Kronowa (koło Barczewa) Magdalena Szaj, reprezentantka Polski i była zawodniczka niemieckiego Turbine Poczdam, która zakończyła okres rehabilitacji po zerwanych więzadłach.
- Mówiłaś, że nie lubisz być w mediach, dlaczego? Najlepiej jakby mało pisali o Tobie?
- Wychodzi to z mojej natury, że jestem skromna, Nie lubię jak się mnie chwali. Z jednej strony to jest dobre, z drugiej złe.
- Co się zmieniło w przeciągu ostatniego roku?
- Ostatnie 365 nie było za dobre. Doznałam kontuzji w listopadzie, konkretnie zerwałam więzadła w prawym kolanie. To był drugi cios, gdyż kilka miesięcy wcześniej doznałam podobnej kontuzji, ale w lewym kolanie. Było ciężko, ale dzięki wsparciu rodziny i bliskich mi osób dałam radę. Najgorsze jest już za mną i staram się myśleć tylko do przodu. Uważam, że w życiu jak i sporcie trzeba podnieść się, wyciągnąć z każdej wpadki wnioski, powrócić silniejszym i mądrzejszym. Skończyłam rehabilitację, dziesiątego czerwca miałam test na kolano, wypadł pozytywnie. Mogę teraz zacząć treningi z piłką. Po tak długiej przerwie staram się każdą wolną chwilę spędzać z piłką przy nodze.
- Jesteś od niedawna w Polsce i nie ma tylko samego wypoczynku. Można spotkać Cię m.in. w siłowni.
- Tak, siłownia jest bardzo ważna w odbudowaniu mięśni po kontuzji. Dużo czytałam na ten temat. Często goszczę w tym miejscu, aby zniwelować ryzyko urazów.
- Od czerwca byłaś w wąskim gronie zawodniczek, które pożegnało się z Turbine Poczdam. Czy odeszłaś sama z tego zespołu czy to klub nie chciał przedłużyć z Tobą kontraktu?
- Doszliśmy wspólnie z trenerem, jeszcze Bernd Schröderem, do wniosku, że będzie lepiej, gdy zmienię otoczenie. Teraz jest nowy szkoleniowiec Matthias Rudolph i nie widział mnie w akcji. On buduje nowy zespół i potrzebował gotowych zawodniczek, aby walczyć o najwyższe cele.
- Czyli w Poczdamie zostanie tylko jedna Polka, Jolanta Siwińska.
- Tak, trzymam za nią kciuki! Niech godnie reprezentuje nasz kraj.
- Odnośnie kontuzji i trenera, w Polsce zazwyczaj trenerzy pozostawiają na pastwę losu kontuzjowane zawodniczki. Jak to wyglądało w Niemczech? Czy komunikowano się z Tobą często czy "od święta"?
- Jest ogromna różnica między piłką niemiecką, a polską. Tam zawodniczki mają profesjonalną opiekę, rehabilitację. W Polsce bywa tak, że piłkarki same muszą się o to martwić, pokrywać koszty np. operacji. W Poczdamie miałam wszystko zapewnione, nie musiałam się o nic martwić. Byłam w najlepszych rękach. Rehabilitację przechodziłam w Berlinie, ale trener też miał mnie pod swoją opieką.
- Jak w trakcie kontuzji wyglądał Twój dzień?
- Plan dnia nie różnił się zbytnio od dni, gdzie byłam zdrową zawodniczką. Rano miałam siłownię w Berlinie. Po nim były dwie godziny regeneracji i można było zjeść posiłek. Po południu miałam następny trening, bardziej biegowy. To jest ciężki okres, bo musisz sobie coś udowodnić i dać z siebie wszystko.
- Powrócę teraz do początków kariery w Niemczech. Latem 2014 roku trafiłaś do Turbine z AZS-u Wrocław. Zapowiadana byłaś jako obiecujący wielki talent. Jak wyglądały te pierwsze chwile w kraju naszych zachodnich sąsiadów? Był "chrzest" w zespole?
- Wiadomo, początki bywają trudne. Ciężko było się zaaklimatyzować. W pierwszym tygodniu testów miałyśmy trzy treningi dziennie. To był dla mnie duży przeskok, bo w Polsce trenowałam raz dziennie i nie oszukujmy się, ale było to dla mnie duże wyzwanie. Z biegiem czasu było już lepiej, organizm się przyzwyczajał do wysiłku. Musiałam zmienić trochę tryb życia, starałam się jak najwięcej odpoczywać, by być gotowa to następnego treningu. Dziewczyny przyjęły mnie bardzo dobrze. Z językiem niemieckim na wstępie było ciężko i komunikowałyśmy się w języku angielskim. Dużo pomogła mi kapitan, Szwajcarka Lia Wälti. Bardzo jej jestem wdzięczna. Co do chrztu, to takiego nie było. Nie wiem, może to taka "polityka" klubu bądź nie było takiego zwyczaju.
- Bernd Schröder jest takim... niemieckim Alexem Fergusonem, przez ponad ćwierćwiecze prowadził Turbine, ale i też ten zespół założył.
- Mogę powiedzieć, że to jest wręcz ikona kobiecej piłki w Niemczech. Legenda tego klubu. Każdy twierdzi, że jest chłodnym, "ostrym" trenerem. Z jednej strony to prawda, lecz jest to taki drugi ojciec, który się dobrze opiekuje zawodniczkami. Kiedy trzeba to porozmawia, kiedy trzeba to krzyknie.
- Rozmawialiśmy przed wywiadem i wspominałaś o zainteresowaniu Tobą kilku klubów. Była opcja przejścia do mistrza Polski, Medyka Konin. Jest szansa testów w beniaminku kobiecej Bundesligi, MSV Duisburg. Wchodzi również w grę SC Freiburg.
- Tak, w najbliższym czasie będę jechać na testy do Duisburga. Uważam, że liga niemiecka jest bardzo dobra. Dlatego chcę zostać. Wierzę w to, że pomimo kontuzji, które doznałam to uda mi się pograć jeszcze na tym najwyższym poziomie.
- Załóżmy, że za jakiś czas Magdalena Szaj... będzie mogła "rządzić" zza biurka kobiecą Ekstraligą i w ogóle kobiecą piłką w naszym kraju, która jest w średnim stanie. Co do ligi to byłyby pobierane wzorce z Bundesligi? Wiadomo, w Niemczech rozgrywki trwają wcześniej (przeważnie runda wiosenna zaczyna się w marcu - red.) i dłużej. Teraz w Ekstralidze jest tak jak w męskim odpowiedniku, czyli nastąpiło "dzielenie" ligi na grupę mistrzowską i spadkową, ale nie zostały podzielone punkty.
- Myślę, że to dobry pomysł. Dziewczyny grają dłużej. Nie ma tej pauzy, która wcześniej występowała. Starałabym się, aby liga wyglądała bardziej profesjonalnie.
- Kolejną znaczącą różnicą w obydwu krajach są boiska. Nie spotkałaś się zapewne z taką sytuacją w Niemczech, że nie ma wolnej nawierzchni i wszyscy idą grać w hali. Jak to wyglądało w Poczdamie?
- Turbine ma bardzo dobry ośrodek treningowy. Są duże boiska z naturalną oraz sztuczną nawierzchnią, a także znajduje się małe boisko z naturalną murawą. Ostatni plac jest wykorzystywany do bardziej technicznych aspektów gry. Są dwie pełnowymiarowe hale, jest siłownia. Niezależnie od pogody można wybrać gdzie chcemy trenować.
- Przejdźmy do piłki nożnej kobiet, ale w wydaniu reprezentacyjnym. Śledziłaś ostatnio eliminacje do Mistrzostw Europy.
- Oczywiście, obserwowałam poczynania moich koleżanek, pomimo, iż byłam kontuzjowaną zawodniczką. Niestety, nie zakwalifikowałyśmy się. Jest to kolejna jakaś lekcja. Możemy tylko trenować, aby próbować dogonić tę czołówkę.
- Mówiłaś "trenować", szkoleniowiec Wojciech Basiuk po 3,5 roku prawdopodobnie nie pozostanie dłużej na stanowisku selekcjonera naszej kadry. Było głośno o sytuacji, gdzie przyznano, iż naszymi piłkarkami nic nie ugramy. Dochodziło do małych konfliktów w kadrze na linii trener - piłkarka. M.in. z takich błahych powodów, że... zawodniczka miała chłopaka.
- Wiadomo, że każdy ma jakieś swoje zasady, trener Wojciech Basiuk miał akurat takie zasady. Uważam, że głównie powinno się patrzeć na formę sportową, a nie, że trener ma wpływ na Twoje osobiste sprawy.
- A tak było...
- Głośno było o konflikcie z bramkarką Katarzyną Kiedrzynek, którą w efekcie odsunięto od reprezentacji.
- Reakcja zespołu?
- Kadra była podzielona.
- Kończąc wątek kobiecej reprezentacji. Jak na razie zanotowałaś siedem występów i jedną bramkę. Na ile procent kalkulujesz swój powrót do gry z Orzełkiem na piersi?
- Ciężko pracuję, aby wrócić do pełnej formy. Będę potrzebować tego rytmu meczowego. Wierzę, że uda się powrócić do kadry. Mam nadzieję, że gdy wrócę to dostanę szansę powrotu do reprezentacji i postaram się tę szansę wykorzystać.
- Jak wyglądał Twój debiut w pierwszym zespole? Niestety, ciężko znaleźć jakiekolwiek głębsze informacje. To też jest w jakiś sposób minus organizacji kobiecej piłki w polskim wykonaniu. Na przykład wciąż nie ma oficjalnej listy meczów reprezentacji Polski.
- To prawda, w Niemczech piłka jest popularna. Mecze są pokazywane w telewizji, więcej się pisze o niej. U nas to dopiero raczkuje. Oficjalnie debiutowałam w wyjazdowym meczu z Irlandią Północną w listopadzie 2013 roku (el. Mistrzostw Świata - przyp.). Weszłam na boisko w 64. minucie za Donatę Leśnik, a niemalże kwadrans później zdobyłam bramkę na 3:0 (Polska wygrała 3:0 - przyp.). Była to dla mnie miła chwila.
- Polacy odpadli z EURO 2016. Jak oceniasz poczynania naszych reprezentantów?
- Wierzyłam, że Polacy wygrają ze Szwajcarią. Analizując spotkania grupowe to udowodniliśmy, że jesteśmy solidną drużyną. Przykład? Trudny mecz z Niemcami. Zakładam, że dużo zespołów nabrało respektu do naszej kadry.
- Co do meczu Niemcy - Polska to spotkanie oglądałaś w... Bochum.
- Tak, mecz oglądałam z siostrą. Wszyscy w "biało-czerwonych" barwach...
- ... a dookoła Niemcy (śmiech)
- (śmiech) tak!
- Nie było żadnych "docinek" z ich strony?
- Nie, jest dużo Polaków w Niemczech i wszystko odbywało się w miłej atmosferze. Każdy kibicował swojej reprezentacji.
- Przejdźmy do miejsca skąd zaczynałaś karierę, Surma Barczewo. Kiedy nastąpił ten "pierwszy raz"?
- Po raz pierwszy na treningu w Surmie byłam w 2005 roku, będąc w czwartej klasie Szkoły Podstawowej. Pojechałam na pierwszy turniej jeszcze ze szkołą z Kronowa (stamtąd pochodzi Magdalena Szaj - przyp.). Zobaczył mnie Piotr Ferenz, który namawiał mnie później na regularne treningi. Od małego biegałam z piłką przy nodze, więc spróbowałam. Grałam tam do trzeciej klasy gimnazjum. Była to olbrzymia frajda, bo to były początki. Dużo przygód i wspomnień.
- Odnośnie anegdot z tych młodych piłkarskich czasów to słyszałem, że jak mała Magdalena była zła to... lepiej naprawdę nie podchodzić.
- Jak byłam w Kronowie to rzeczywiście tak było! (śmiech) Teraz to się zmieniło, jestem bardziej spokojną osobą i nie denerwuję się tak szybko. Wcześniej było inaczej, jak przegrałyśmy mecz to było dużo nerwów. Pierwsze godziny po porażce wolałam przesiedzieć sama, przeczekać. Potem jak ostudziły się emocje to było lepiej.
- Ale co do czasów "podstawówki" to ponoć zdarzało się uciekać z matematyki.
- Wagary też były od czasu do czasu. Za młodu nie przyciągało się do tego aż tak wielkiej wagi. Jak była okazja wcześniej wyjść albo pograć to wybierałyśmy to, niż naukę. (śmiech)
- Jednym z osiągnięć Surmy Barczewo było drugie miejsce na ogólnopolskich rozgrywkach Coca-Coli. Spotkałyście wtedy Roberta Lewandowskiego.
- To był taki ewenement, że nieznana drużyna z małego miasteczka osiągnęła taki sukces. Miałyśmy dobrą pakę. Gdy jechałyśmy na turnieje to odnosiłyśmy dobre wyniki. Spotkałyśmy Roberta Lewandowskiego, który jeszcze nie był aż tak sławny jak teraz. (śmiech)
- Czy powodem rozpadu Surmy był brak zawodniczek? Każda z was musiała po gimnazjum wybrać nową szkołę i poszła w swoją stronę.
- Tak, ale bardziej to był amatorski klub, niż profesjonalny. My traktowałyśmy to jak hobby. Gdyby były pieniądze oraz żeby wyglądało to jak inne kluby to może by to wszystko przetrwało i byśmy zostały.
- To był ten problem, że jako Surma Barczewo nie miałyśmy z kim się mierzyć w lidze, bo rozgrywek nie było. Jeździłyśmy na turnieje halowe lub na orliki. Natomiast grałam jeszcze w... trampkarzach męskiej Pisy Barczewo, żeby się rozwijać. Dało mi to bardzo dużo.
- Jakim trenerem był Piotr Ferenz?
- Zawdzięczam jemu bardzo dużo, byłam wtedy jeszcze dzieckiem i to był dla nas taki nauczyciel. Miałyśmy treningi codziennie po dwie godziny. Trzymałyśmy z nim relacje przyjacielskie. Zawsze mnie wspierał i doradzał. Tak jest zresztą do dziś. Wiem, że mogę się do niego zwrócić i nie zostawi mnie w potrzebie.
- Kolejnym klubem po Barczewie był AZS Wrocław. Daleki kierunek trzeba przyznać. Jak się tam znalazłaś?
- Trafiłam tam poprzez trenera Mariusza Kowalskiego, który mnie wypatrzył na meczu młodzieżowej reprezentacji. Zadzwonił do moich rodziców, złożył propozycję. Po rozmowach z rodzicami oraz po sprawdzeniu klubu postanowiliśmy, że warto spróbować. Jest tam Szkoła Mistrzostwa Sportowego - gimnazjum i liceum, do którego chodziłam. Był to spory krok w przód dla mnie, mogłam zagrać w Ekstralidze i spróbować tej profesjonalnej piłki.
- Przenieśmy się z Barczewa do Olsztyna. Śledzisz poczynania Stomilu Visacom oraz Stomilu lub ogólnie trzecią ligę?
- Wiem, że Stomil awansował do drugiej ligi. Niestety, nadmiar obowiązków nie pozwala mi aż tak śledzić rozgrywek trzeciej ligi kobiet w warmińsko-mazurskim wydaniu, lecz gdy pojawi się w internecie jakąś wzmianka o Stomilankach to zawsze chętnie przeczytam.
- Ale w obydwu Stomilach grały i grają zawodniczki, z którymi w przeszłości grałaś w Barczewie. Chodzi o Monikę Jasińska ze Stomilu Visacom, a także o Aleksandrę Dudę i Katarzynę Senkbeil ze Stomilu. Kontakt oczywiście pozostał, tak?
- Tak jest, trzymam kciuki za nie!
- Rok temu powiedziałaś, że nie wykluczasz zakończenia kariery w sekcji kobiecej Stomilu Olsztyn. Podtrzymujesz tę opinię? Teraz są dwa Stomile.
- Nie mogę potwierdzić tego w stu procentach, ale gdybym wróciła na Warmię to na pewno chciałabym grać w piłkę. Mogłoby się zdarzyć, że zagrałabym w Stomilu. Wiadomo, że pochodzę z tego rejonu i moje serce też jest tutaj. Radością byłoby zakończenie przygody z piłką w Stomilu.
- W którym Stomilu?
- W OKS-ie. Na razie skupiam się na najbliższej przyszłości, aby znaleźć klub i odbudować formę.
He he 2016-07-07 08:39:27 (user-***-***-***-***.play-internet.pl) #59239 0:0 zgłoś
Nie dość że rzekomo ten sam wywiad a się różni wypowiedziami w tym samym temacie
czytelnik 2016-07-06 23:58:39 (public-gprs***.centertel.pl) #59237 0:0 zgłoś
stary artykul z przed 2 tygodni, wpierw Paju wrzuca na sport egit a pozniej tutaj po jakims czasie co to wogle jest?? przestarzale marerialy aby tylko chyba klikniecia nabijac na storne http://sport.egit.pl/artykul/4240/Co-slychac-u-Magdaleny-Szaj