- Nawet jak nie płacili i „keszu” nie było widać przez kilka miesięcy, to potrafiliśmy się skrzyknąć i stanąć w tym tunelu zmotywowani, jak mało która drużyna – wspomina Marek Kwiatkowski, były piłkarz Stomilu, a obecnie trener pomorskiego Gromu Nowy Staw, który mocno „przeczołgał” ostatnio dwóch IV-ligowców z Warmii i Mazur.
- Kibice na Warmii i Mazurach przypomnieli sobie ostatnio o Marku Kwiatkowskim. Pana Grom rozgromił jakiś czas temu Polonię Pasłęk 4:1, a w miniony weekend nie daliście szans Sokołowi Ostróda ogrywając go aż 6:0. Niezła ta Pana drużynka!
- To przede wszystkim młodzież. Ci, co znali mnie dobrze jako zawodnika wiedzą, że byłem konsekwentny w wyznaczaniu sobie celów i taki sam staram się być jako trener. To, co robię w Gromie, to praca u podstaw.
Co do sparingów z Pasłękiem i Ostródą, to muszę powiedzieć, że między piłką na Warmii i Mazurach i w Pomorskim obecnie jest jednak delikatna różnica. Pomorze jest trochę silniejsze i dzieje się tak dlatego, że jest Lechia, Arka czy Bałtyk, które „produkują” dużo tej młodzieży i to podnosi automatycznie poziom w całym regionie. Nawet ta nasza V liga jest całkiem, całkiem. Poza tym podam przykład: między Pasłękiem a Ostródą grałem z Wierzycą Pelplin (IV liga pomorska – przyp. red.) i przegraliśmy… 6:1. „Złapali” nas trochę, bo my byliśmy akurat podmęczeni, a oni na świeżości, ale i tak przegraliśmy wyraźnie. A swoją drogą to w Pelplinie gra Grzegorz Pawłuszek, którego kibice w regionie też powinni kojarzyć.
- Jak w ogóle odnalazł się Pan w roli trenera?
- Pracuję jako trener już prawie trzy lata, ale tak na dobre zająłem się tym dopiero półtora roku temu. Wziąłem zespół po spadku do B klasy i na razie dwa awanse zaliczyliśmy. W V lidze jesteśmy na 4. miejscu i brakuje nam trzech punktów do miejsca premiowanego awansem. W okolicy robi się o nas powoli głośno, bo ten mój Grom to nigdy nie miał specjalnych tradycji, a teraz gra ofensywną, fajną piłeczkę i ludzie nas doceniają.
- Pewnie mało który kibic oglądając Pana przed laty na boisku myślał sobie: „o, Kwiatek to będzie dobry trener”. Kiedy załapał Pan bakcyla?
- Z czasem człowiek zawsze robi się mądrzejszy [śmiech]. A tak poważnie, to – tak, jak mówiłem – zawsze wiedziałem, czego chcę. W juniorach w Olimpii, potem w seniorach w Elblągu, w Pomezanii i w Stomilu – wszędzie po krótkim czasie stawałem się znaczącą postacią. Zobaczy Pan nawet na przykładzie Stomilu. Do Ekstraklasy trafiłem przecież w wieku 26 lat, a więc bardzo późno, a tak źle chyba nie grałem. Zaraz po tym, jak trafiłem do Stomilu miałem nawet opcję, by wyjechać do duńskiego Aarhus, ale nie chcieli mnie puścić. Potem zaczęły się już kontuzje i wiedziałem, że to powolutku koniec grania. A jak zostałem trenerem? Ci, co mnie znają, wiedzieli, że mogę być dobrym trenerem. Zawsze miałem dobre spojrzenie na futbol, byłem zawsze optymistą, a przez to byłem też nastawiony „do ludzi”. A to moim zdaniem w tym zajęciu podstawa. W swojej przygodzie z piłką miałem ze 40 trenerów, a tylko pięciu-sześciu coś sobą reprezentowało i dało mi coś dobrego. Reszta to była jakaś totalna pomyłka! Między innymi dlatego zostałem trenerem – teraz sam mogę za wszystko odpowiadać i wiem, że żadnego chłopaka nie skrzywdzę. Zaczęło się tak, że dostałem propozycję – jeszcze w Tczewie – wszedłem do szatni i… wiedziałem już, że to jest to! Oprócz seniorów prowadzę w Nowym Stawie również juniorów młodszych i moje „Gromiki” też świetnie sobie radzą. Zatrudnia mnie gmina, to nie jest jakiś prywatny klub. Mam dzięki temu spokój pracy i czuję, że idziemy do przodu. Z seniorami chcemy grać o kolejny awans, a ja – choć miałem już poważniejsze propozycje – na razie nie chcę się stąd ruszać. Nowy Staw to tak naprawdę miasteczko, w którym się wychowałem i świetnie się tu czuję. Można powiedzieć, że mam tu swoją misję.
- Fizycznie za mocno się Pan nie zmienił – ten sam uśmiech, ta sama blond czupryna. Jakiś eliksir młodości czy co?
- Radość życia po prostu! Optymizm, dobre nastawienie - to moja recepta. Nie jestem jak niektórzy trenerzy, którzy na siłę doszukują się wad i czegoś złego, i tylko czekają na potknięcie, żeby je wytknąć i „pojechać”. A formę fizyczną rzeczywiście trzymam cały czas. Mógłbym pewnie jeszcze pograć, ale nie ma co. Nie chcę się już uszczęśliwiać na siłę. Tak naprawdę ostatni mecz, to rozegrałem w Ekstraklasie. Reszta to była już tylko zabawa, żeby się trochę poruszać.
- Bywa Pan jeszcze w Olsztynie?
- Bywam choćby dlatego, że mam w Olsztynie mieszkanie, które wynajmuję. Poza tym wpadam czasem do Ostródy, bo ubieramy się u „Radziwonka” (chodzi o stroje firmy R-Gol i Tomasza Radziwona – przyp. red.). W Olsztynie bywam najczęściej latem. Wpadam w wakacje, by poodwiedzać trochę znajomych i wpaść nad jeziorka. To coś niesamowitego jak to miasto jest położone! Sentyment do Olsztyna na pewno zostanie mi na zawsze.
- No właśnie. Jak to jest, że na szerokie wody wypłynął Pan jako gracz Olimpii Elbląg, a później tak mocno zżył się Pan ze Stomilem? Kibice obu klubów za sobą nie przepadają i pewnie w Elblągu nie jest Pan specjalnie lubiany...
- Niektórzy mnie tam pamiętają, bo niedawno zaproszono mnie nawet na prezentację drużyny i mecz oldbojów. W Olimpii Elbląg zbierałem przecież pierwsze piłkarskie szlify. Miałem 14 lat, gdy trafiłem tam jako junior, a potem zagrałem z drużyną nawet w II lidze. Na prezentację i to spotkanie jednak nie pojechałem, bo jednak najbardziej znany jestem w Elblągu jako Stomilowiec i mogło być nieciekawie. Trochę sobie zresztą zapracowałem, bo pamiętam, że jak z 10 lat temu graliśmy ze Stomilem przeciwko Olimpii w Pucharze Polski, to biegałem z biało-niebieską flagą po boisku w Elblągu. Cały łuk po mnie wtedy „jechał”, ale ja nigdy się takimi rzeczami nie przejmowałem.
- Stomil to najważniejszy klub w Pana życiu?
- To, co najlepsze przeżyłem właśnie w Stomilku. Najlepsze mecze, najlepsza publika, sami ludzie, miasto – w Olsztynie było super pod każdym względem. Jak teraz patrzę na miejsce OKS w II lidze, a potem na flagę Stomilu na każdym meczu kadry, to aż łezka mi się kręci... Dla mnie jednak Stomil zawsze był, jest i będzie!
- Trzyma się Pan jeszcze z kimś z okresu gry w Ekstraklasie?
- Najbardziej chyba z Tomkiem Lenartem. Niedawno byłem też u Łukasza Załuski na meczu Celtiku. Z Tomkiem Radziwonem, jak już mówiłem widuję się w kwestiach służbowych. Ostatnio widziałem się z „Żuczkiem”, bo grał w Malborku. A w Olsztynie, to oczywiście od czasu do czasu spotykam Andrzeja Biedrzyckiego. Te nasze drogi ciągle gdzieś się z chłopakami krzyżują.
- Wiem, że jest Pan prawdziwą kopalnią anegdot o dawnym Stomilu. Którą z tych historii wspomina Pan najczęściej albo najchętniej?
- No, czasem trochę się wspomina… Najczęściej chyba powraca mi w pamięci niezapomniany mecz z Widzewem, który grał wówczas w Lidze Mistrzów. „Bolo” Oblewski, który nas wtedy prowadził, obiecał wtedy, że zgoli wąsy jak wygramy. „Bolo” obiecał i na następny dzień wyglądał jak… junior! Normalnie ledwo go poznaliśmy! Pamiętam tę historię mocno pewnie przez sam mecz. Przecież my wtedy byliśmy przez pewien czas na 3. czy 4. miejscu! Były Widzew i Legia, a potem Stomil i Katowice! Widzew to była taka drużyna z ośmioma chyba reprezentantami Polski. A my ich „pyknęliśmy” przy pełnych trybunach! Gdzie te czasy? To tak, jakby Stomil wygrał teraz z Lechem Poznań. Albo nawet lepiej, bo Widzew był wtedy jeszcze silniejszy. Ale to w ogóle była taka fajna ferajna. Nawet jak nie płacili i „keszu” nie było widać przez kilka miesięcy, to potrafiliśmy się skrzyknąć i stanąć w tym tunelu zmotywowani, jak mało która drużyna. Tworzyliśmy taką bandę kozaków i to zarówno na boisku, jak i poza nim. O! Pamiętam jeszcze taką historię, jak kiedyś jeden kolega, nie będę już może mówić który, przyszedł na mecz na takim kacu, że szok. On był jeszcze normalnie pijany! A mecz był o tyle ważny, że graliśmy akurat z ŁKS Łódź, a więc mistrzami Polski. Oni przyjeżdżają do nas świeżo po remisie z Manchesterem United w eliminacjach do Ligi Mistrzów, a my mamy grać w dziesiątkę. I jeszcze trener mówi, że ten kolega „na bańce” ma kryć Wieszczyckiego! Przed meczem nie było nam do śmiechu. Było wiadomo, że będzie trzeba sobie wypruwać żyły… Nie wiem, jak to by się skończyło, gdybyśmy nie wygrali… Ale wygraliśmy 1:0 i potem się z tego śmialiśmy. No, ale to już taka grubsza akcja była [śmiech].
- Proszę mi jeszcze na koniec powiedzieć, czy ma Pan już wychowanka, który wkrótce może pójść w Pana ślady i trafić do Ekstraklasy?
- Mam takiego chłopaka, którego właśnie niedawno oddałem na pół roku do Sokółki. Robert Wesołowski, „Wesołek” na niego mówimy. Chłopak gra jako skrajny pomocnik, ale taki ultraofensywny. Coś takiego, jak ja grałem. Ma fajną, naturalną kiwkę i ciąg na bramkę. Chłopak gra po prostu coś niesamowitego. Miał już nawet ofertę z Łęcznej, ale na razie poszedł do Sokółki, do trenera Mroziewskiego. Ma to szczęście, że już wieku 20 lat zajął nim się dobry menedżer, który odpowiednio go ukierunkował i dobrze powinien poprowadzić jego karierę.
Rozmawiał Piotr Gajewski
rafał 2011-02-15 22:04:05 (host-***-***-***-***.olsztyn.mm.pl) #1182 0:0 zgłoś
NO , ja pamiętam "kwiatka" jak go aresztowali za to ze sprzedał samochód ruskim a na drugi dzien zgłosił kradziez i ubezpieczenie zgłosił. cytuje teraz "kwiatka" Z czasem człowiek zawsze robi się mądrzejszy [śmiech]
kaliber 2011-02-15 15:07:59 (aji***.neoplus.adsl.tpnet.pl) #1172 0:0 zgłoś
"Kwiatek na boisko!" chyba wielu to pamieta, dobre czasy...dzięki za grę i powodzenia w trenerce
Filipppooo 2011-02-15 11:04:14 (host-***-***-***-***.olsztyn.mm.pl) #1164 0:0 zgłoś
Pozdrowienia "Kwiatek" z Olsztyna,duzo zdrowia i powodzenia w dalszej pracy!
LOL-ek 2011-02-15 10:30:19 (***.***.***.***.nat.umts.dynamic.eranet.pl) #1162 0:0 zgłoś
a tym odpowiednim managerem jest twinky winky Piotrus T-cz. Zgadlem?