„Pele z Klewek”, „Bohater z Burgas” czy jak go tam jeszcze nie nazywano. Były król strzelców Ekstraklasy i starej II ligi, reprezentant i mistrz Polski – po prostu „Czereś”. Choć niedawno stuknęły mu cztery dychy, właśnie wrócił na boisko. I to nie w byle jakich barwach, ale w… założonym przez siebie klubie. No, i oczywiście znowu strzela!
W Czereś Sporcie Olsztyn „Czereś” (młodszym kibicom przypomnijmy, że swego czasu ciemnowłosy Sylwek Czereszewski był gwiazdą naszej ligi) jest sterem, żaglem i okrętem – trenuje, prezesuje i gra.
Rywalami jego drużyny w grupie 5 warmińsko-mazurskiej B klasy są głównie drużyny z podolsztyńskich i nieco odleglejszych wiosek – Tempo Wipsowo, KS Łęgajny, Iskra Dywity, Warmianka Bęsia czy Korona Klewki. Ta ostatnia ekipa to jednocześnie klub, w którym Sylwester Czereszewski się wychował. No i to właśnie jej, Koronie, były gwiazdor Legii strzelił pierwszą bramkę po ponad pięcioletnim rozbracie z piłką.
- Na razie mam na koncie tylko dwie bramy. Obie z wolnych. Chłopcy nie mają siły, to ja strzelam – śmieje się Sylwek.
"Bohater z Burgas" wyjeżdża do Chin
Słowo „chłopcy” jest tu nieprzypadkowe. Drużyna Czereszewskiego powstała bowiem specjalnie po to, by mieli gdzie grać najstarsi juniorzy z jego piłkarskiej szkółki, którą „Czereś” założył po zakończeniu kariery.
- Niektórzy z nich mają po 15-16 lat. Takich, którzy mają więcej niż 20 lat jest może ze trzech – zaznacza były król strzelców Ekstraklasy. - Myślę długofalowo, bo zależy mi na tym, żeby ta nasza drużyna weszła o parę klas wyżej i chłopcy, którym powoli kończy się wiek juniora mogli się już ogrywać z seniorami – tak, żeby potrafili się przepchać, powalczyć. Chcę zrobić taką drugą siłę w Olsztynie – zaraz za Stomilem.
Na razie Czereś Sport jest na miejscu 12. Jak podkreśla „Czereś”, pierwszy sezon to jednak przetarcie.
- Za rok chcemy już awansować, a potem wejść do „okręgówki” albo nawet IV ligi – zapowiada Czereszewski. I dodaje: - Ale gdyby to był szczyt możliwości chłopaków, których trenuje, to zabawa w tę moją szkółkę nie miałaby sensu.
Kto wie, może któremuś z jego podopiecznych uda się pójść w jego ślady? W sumie, nie da się ukryć, że był to kawał grajcara – taki trochę samorodek. We wspomnianych Klewkach, typowej PGR-owskiej wiosce, wypatrzyli go trenerzy Stomilu. Jego talent eksplodował w 1994 roku, kiedy został królem strzelców II ligi i awansował z olsztyńskim klubem do Ekstraklasy. Cztery miesiące później miał już za sobą debiut w reprezentacji, a transfer do Legii był naturalną koleją rzeczy. W Warszawie „Czereś” zabawił ponad cztery lata, a potem wrócił jeszcze na rok i zdobył upragnione mistrzostwo.
- Najlepiej wspominam jednak okres sprzed wyjazdu do Chin, kiedy zostałem królem strzelców – twierdzi.
W międzyczasie rozegrał też kilka świetnych spotkań w kadrze.
- Moja mama trzyma różne wycinki z gazet. Ja też mam coś tam ponagrywane na kastetach. Muszę to chyba przegrać na płyty, żeby się nie zmarnowało – zauważa „Czereś”.
We wrześniu 1998 niemal w pojedynkę pokonał w Burgas Bułgarów, strzelając im na wyjeździe dwie piękne bramki. Mimo to za swój największy sukces Czereszewski uznaje to, że tak długo utrzymał się w Legii.
Trochę żałuje, że nie grał dłużej
– Przychodzili słabsi, lepsi i odpadali. A ja ciągle tam byłem i grałem – podkreśla. - To wszystko zależy moim zdaniem od głowy. To, że ktoś jest królem własnego podwórka, w Legii nic nie znaczy. To jak w Realu Madryt - wygra się to dobrze, ale ważne też ile i jak. Po prostu ciągła presja. Ja byłem jednym z tych nielicznych, którzy tam przyszli i zostali.
Po mistrzostwie z Legią w 2002 roku jego kariera zaczęła się zwijać. Sezon w Lechu, półtora w Łęcznej - gdzie „Czereś” popadł w konflikt ze swoim dawnym mentorem Bogusławem Kaczmarkiem – i nieudany epizod w Odrze Wodzisław.
- Trochę żałuję, że tak wcześnie skończyłem grać, bo miałem dopiero 34 lata. Jak patrzę na naszą ligę i widzę, że zawodnicy z moich czasów jeszcze sobie radzą, to dochodzę do wniosku, że poziom jest naprawdę niski - ocenia Sylwek.
O przyszłość nie musi się już jednak martwić. Pieniądze, które zarobił na boisku rozsądnie zainwestował i – w przeciwieństwie do wielu dawnych kolegów z boiska – może teraz spokojnie żyć. I właśnie dlatego założył sobie klub. Nie dla kasy. Piłki mu po prostu brakowało.
Artykuł nie został jeszcze skomentowany - możesz być pierwszą osobą!