- Nie wiem, czy drużyna jest mocniejsza, czy słabsza niż jesienią. Można sobie gdybać, ale dopóki nie zweryfikuje nas liga, to trudno to jednoznacznie ocenić. Dopiero rozgrywki pokażą nam, czy scenariusze, które sobie zakładamy są napisane z sensem – zapowiada Grzegorz Lech, 31-letni pomocnik Stomilu, którego z powodu kartek zabraknie podczas inauguracji piłkarskiej wiosny w Rybniku.
- Okres przygotowawczy przebiegał sielankowo, ale w jego końcówce kibice mają prawo być zaniepokojeni. Wynikami i grą, która wydaje się nieszczególna…
- Sugerujesz się dzisiejszym meczem (rozmawialiśmy po piątkowym, 28 lutego 2014, sparingu Stomilu z II-ligową Legionovią, przegranym 2:3 - red.)?
- Bardziej tym dwumeczem z ubiegłego weekendu. To naprawdę nie wyglądało ciekawie.
- Okej. Ja wymieniłbym też inne wyniki: wygrana z Olimpią Grudziądz czy remis wyjazdowy z Arką. To okres przygotowawczy. Myślę, że weryfikacją, już taką trochę miarodajną, będzie dopiero jutrzejszy mecz w Płocku. Dopiero po nim będzie można wyciągać jakieś tam wnioski. Ale też nieprzesadnie daleko idące. Generalnie nie było moim zdaniem tak, że forma w okresie przygotowawczym była jakaś megabeznadziejna. Wydaje mi się, że za każdym razem było tak, jak miało być na dany etap okresu przygotowawczego. I tyle. Graliśmy w bardzo różnych składach, testując różne warianty. Żadnego meczu nie przegraliśmy przy tym 0:3 albo 0:4, grając naprawdę źle. Nie widzę symptomów, które uprawniałyby do paniki.
- A jak oceniasz, jako jeden z najbardziej doświadczonych piłkarzy Stomilu, to był lekki czy ciężki okres przygotowawczy, jeśli chodzi o natężenie obciążeń?
- Myślę, że to był okres zrobiony bardzo z głową. Było ciężko, kiedy miało być ciężko, a kiedy był czas regeneracji, była regeneracja. Po swoim organizmie mogę powiedzieć, że obciążenia były dozowane bardzo dobrze. Niemal cały czas czułem się bardzo dobrze. Niemal, bo był okres, kiedy czułem się „ciężko”. Zresztą inni chłopacy także. Ale to było zmęczenie, o którym wiesz, że w pewnym momencie puści i później odpalisz z kopyta. I myślę, że właśnie tak będzie.
- Drużyna jest Twoim zdaniem mocniejsza czy słabsza niż jesienią?
- Nie wiem. Serio. Nie wiem. Można sobie gdybać, ale dopóki nie zweryfikuje nas liga, to trudno to jednoznacznie ocenić. Dopiero rozgrywki pokażą nam, czy scenariusze, które sobie zakładamy są napisane z sensem. Jednego jestem pewien: będziemy drużyną, która w każdym meczu będzie starać się brać sprawy w swoje ręce i wygrywać.
- Moim zdaniem największym atutem kadry jest jej niespotykana szerokość, co podniesie rywalizację. Niektórzy twierdzą jednak, że w tym okienku w Stomilu „poszli w ilość, nie w jakość”. Ty uważasz, że tak szeroka kadra będzie Wam służyć?
- No, właśnie tego nie wiem. To będzie można ocenić dopiero po lidze – czy obrany kierunek był słuszny. Na razie nie można na sto procent ani nikogo skreślać, ani zakładać, że będzie megawzmocnieniem. Każdy ma pewnie swoje przemyślenia, ale już nie raz okazało się, że niekiedy lepiej ugryźć się w język. Najlepszy przykład to chyba Paweł Kaczmarek, który, kiedy tu przychodził, był skreślany przez kibiców. Sam też miał mieszane uczucia, a potem okazało się, że był jednym z najlepszych piłkarzy drużyny i całej ligi. W dużej mierze to dzięki niemu udało się utrzymać w ubiegłym roku w lidze. Ten przykład nauczył mnie jeszcze bardziej, że czasem lepiej przemilczeć i skupić się na tym, aby po starcie ligi wygrywać mecze.
- Ciebie w pierwszym meczu zabraknie, bo pauzujesz za kartki. Cieszysz się, że masz dodatkowy tydzień na złapanie formy czy raczej trafia Cię szlag i czujesz bezsilność? To motywuje czy raczej dołuje? Wejście do zespołu będziesz miał przecież utrudnione, bo – jakby nie patrzeć – będziesz musiał sobie ten skład wywalczyć.
- Powiem tak: największym bodźcem jest dla mnie udowadnianie samemu sobie, że wciąż mogę grać dobrze. Myślę, że to odpowiednie podejście w przypadku zawodnika po trzydziestce. Moją ambicją jest teraz pokazywanie, że umiem grać w piłkę i zostawianie serducha na boisku. Już nie dla wielkiej kariery, kiedyś tam w przyszłości, ale po prostu dla siebie.
- Od kiedy zespół przejął Adam Łopato, byłeś ustawiany bardzo różnie: z boku, na środku, w ataku… Gdzie czujesz się obecnie najlepiej?
- Szczerze mówiąc nie gra to dla mnie aż tak wielkiej roli. Gdy tylko trener przyszedł, od razu zaczął rotować składem i rzucać mną po różnych pozycjach. Nie widzę w tym niczego złego. Najważniejsze jest to, żebym na każdej z tych pozycji był pożyteczny dla zespołu.
- Będziesz z zespołem w Rybniku?
- Jeszcze nie wiem. Na pewno bym chciał, ale nie wiem, jak zapatruje się na to trener. Być może pojadę tam nie tyle z zespołem, co towarzysko – obejrzeć mecz. Ja chciałbym tam być, ale na pewno nie będę pchać się na siłę. To nie moja decyzja.
Rozmawiał Piotr Gajewski
Artykuł nie został jeszcze skomentowany - możesz być pierwszą osobą!