forBet promocja

Rozmowa - Inne - Nasi za granicą - I liga

A. Jasiński: Po meczach Ekstraklasy wracałem do domu autobusem

2013-07-20 01:37:11 Andrzej Jasiński, Stomil Olsztyn

Andrzej Jasiński zawsze chętnie przybijał

Andrzej Jasiński zawsze chętnie przybijał "piątkę" kibicom. Fot. Archiwum prywatne.

- W klubie się nie przelewało, nie mogliśmy co pół roku koszulek rzucać, ale tą piątkę po meczu zawsze się przybiło. A jak się w knajpie kibiców spotkało to się razem piło. I nie było żadnego pieprzenia tak jak teraz na tym forum – wspomina w obszernym wywiadzie 40-letni dziś Andrzej Jasiński, który niemal równo 19 lat temu strzelił dla Stomilu dwie premierowe bramki w Ekstraklasie.

- Czym obecnie zajmuję się Andrzej Jasiński? 

- Na dzień dzisiejszy pracuję. Do tej pory zatrudniony byłem w szkole handlowej, gdzie z klasą o profilu piłkarskim pracowałem trener. Prowadzę też drużynę w czwartej lidze, w której jestem grającym trenerem. Ostatnio nadarzyła się okazja w firmie, która zajmuje się sprzedażą materiałów budowlanych. Jest to praca stała, są normalne godziny i zdecydowałem, że tam będzie mi zdecydowanie lepiej. Chodzi mi też o stabilizację, bo wiadomo, że w piłce to nie wiadomo co czeka człowieka na drugi dzień, a już w szczególności jeśli chodzi o posadę trenera. 

- Mieszkając w Austrii śledzi Pan wyniki Stomilu Olsztyn? 

- Oczywiście, że tak! Odwiedzam stronę stomil.olsztyn.pl, cały czas śledzę wyniki i jestem ze wszystkim na bieżąco. Bardzo dobrze, że taka strona istnieje. Za moich czasów czegoś takiego nie było. Dzięki niej kibice, którzy nie mogą być na każdym meczu, a zwłaszcza na meczach wyjazdowych mają możliwość śledzić wyniki, spotkania są tam bardzo dokładnie opisywane.

- A jak Pan oceni miniony sezon w wykonaniu olsztyńskiej drużyny? 

- W Polsce jestem jeszcze przez tydzień, więc myślałem, że uda mi się zobaczyć jakiś mecz sparingowy, bo wiem, że liga rusza dopiero 27 lipca. Niestety, wszystkie sparingi grają teraz na wyjazdach. Nie jestem w stanie ocenić tej drużyny. Z piłkarzy znam jedynie Grześka Lecha, o reszcie ciężko mi cokolwiek powiedzieć. Widziałem jedynie to co jest dostępne w internecie, więc tylko jakieś skróty czy bramki. Niestety, nie mogę powiedzieć zbyt wiele o tym jak prezentowała się ta drużyna. Mogę jedynie powiedzieć, że moim zdaniem była przespana pierwsza runda i wydaję mi się, że gdyby nie tych kilka dobrych spotkań wyjazdowych to ciężko byłoby się utrzymać. Mimo wszystko brawa dla zawodników, że w kilku spotkaniach z mocnymi rywalami zdobyli bardzo ważne punkty i to chyba zdecydowało o tym, że Stomil się utrzymał. Drużynie życzę jak największych sukcesów i żeby w przyszłości osiągnęli to, co my kilkanaście lat temu.

- Będąc w Polsce ma Pan okazję spotkać się z dawnymi kolegami z boiska? Słyszałem, że co roku na olsztyńskim Pieczewie dochodzi do spotkań na jednym z boisk. 

- Teraz w poniedziałek też jakieś spotkanie jest planowane, ale nie wiem dokładnie gdzie (rozmawialiśmy w piątek, 12 lipca – red.). Ciągle te miejsca się zmieniają, bo teraz te boiska tak powstają. To na pewno dobrze dla dzieciaków, bo mają możliwość trenować na dobrej nawierzchni. Dla chłopców, no ale i dla nas, tych starszych, jest to bardzo przyjemne. Kiedyś graliśmy na Pieczewie, na Bydgoskiej lub na Dajtkach. Niestety, jak przyjadę do Polski to zanim wszyscy się dowiedzą, że tu jestem to muszę już wyjeżdżać. No, ale jednak zawsze te dwa czy trzy razy udaje nam się spotkać. W zeszłym roku przyjechało bardzo dużo chłopaków, między innymi Jasiu Prucheński czy Andrzej Jankowski. Miło było powspominać dawne czasy z prawie całą ekipą.

- 30 lipca 1994 roku. Pan na pewno bardzo dobrze wspomina tę datę.

- To był nasz debiut w pierwszej lidze. Pamiętam, że z niemieckiego związku piłki nożnej nie dotarł certyfikat Adama Zejera. Prowadzący wówczas drużynę „Bobo” Kaczmarek i śp. Józek Łobocki liczyli na niego bardzo. On prowadził grę naszej drużyny w sparingach, można powiedzieć, że ciągnął ten zespół. Do ostatniej chwili nikt z zawodników nie wiedział o tym, nie chciano siać paniki. Trzymano to w tajemnicy, gdyż był to dla nas ważny zawodnik, nietuzinkowy. Szkoda, że akurat w tym meczu nie mógł nam pomóc. Szczególną motywacją dla niego mógł być fakt, że to był mecz z Zagłębiem Lubin, a on tam grał i zdobywał z nimi mistrzostwo Polski. Druga rzecz, którą pamiętam to straszny upał, który panował tego dnia. Wiadomo, że szatnie na stadionie Stomilu są pod trybunami i tam jest dosyć chłodno. Wiadra z wodą stały dookoła boiska, ten upał był po prostu straszny. Jak wyszliśmy na rozgrzewkę to zobaczyliśmy pełen stadion, tylu kibiców, ta atmosfera to było coś niesamowitego. To było dla nas jak takie uderzenie młotkiem w głowę. Zaczął się mecz, no i może przez brak Adasia Zejera byliśmy trochę zdenerwowani. Na boisku młodzi zawodnicy, jedynie z tyłu Boguś Oblewski jako libero trzymał ten blok defensywny, a reszta to młode chłopaki. Zagłębie miało kilku doświadczonych ligowych wyjadaczy w swoim składzie, no ale to nam zaczęła ta gra się kleić. Może to dzięki temu dopingowi tysięcy kibiców. Pod koniec pierwszej połowy Tomek Sokołowski podbiegł do końcowej linii, „złamał” gościa i wrzucił w pole karne z prawej nogi. No i ja głową strzeliłem bramkę na 1:0. Pamiętam, że aż ciarki przeszły po skórze, tylu ludzi zaczęło krzyczeć, to było naprawdę coś niesamowitego. Takie chwilę bardzo miło się wspomina. 

- Zagłębie jednak szybko wyrównało. 

- Tak, chwilę potem straciliśmy bramkę z rzutu wolnego. Był to gol trochę przypadkowy. Można to było może jeszcze wybronić, no ale zrobiło się 1:1. Potem nasz bramkarz zderzył się z innym zawodnikiem i musiał zostać zmieniony.

- Na początku drugiej połowy strzelił Pan drugą bramkę i znów dał Stomilowi prowadzenie. 

- Pamiętam, że Sylwek Czereszewski uderzył z około 18 metrów, bramkarz niezbyt pewnie tę piłkę odbił, ja do niej dobiegłem i strzeliłem na 2:1. To co działo się wtedy na trybunach to było coś pięknego! Niestety, dostaliśmy jeszcze drugą bramkę i zrobiło się 2:2. Jeszcze potem powinien być karny dla nas. Moim zdaniem powinniśmy ten mecz wygrać. Muszę powiedzieć, że w Olsztynie zawsze graliśmy na dodatkowym gazie, wszystko dzięki fenomenalnej publiczności. Na innych stadionach to było jedynie pokrzykiwanie w porównaniu z tym co działo się na olsztyńskim obiekcie.

- Dwa tygodnie później Stomil mierzył się z Legią. Na to spotkanie czekał cały Olsztyn, a mecz przeszedł do historii.

- Dokładnie. Mecz z Legią elektryzował cały Olsztyn. Przed meczem rozmawiałem z kilkoma chłopakami jak Bogdan Michalewski czy Mirek Romanowski, bo oni mieli już za sobą jakieś pucharowe potyczki z Legią, na którą Stomil trafił w Pucharze Polski chyba dwa razy. Oni zasmakowali trochę tych potyczek ze znanymi rywalami, bo tam jeszcze chyba zdarzyło im się zagrać z Lechem Poznań. Pamiętam, że my sezon przed awansem graliśmy z ŁKS-em Łódź, na tym meczu też było mnóstwo ludzi. To był początek wiosny, murawa była strasznie grząska. Przegraliśmy jedynie 0:1 i można powiedzieć, że to był przedsmak tego co się dzieje w I lidze.

- Pan jednak nie dokończył sezonu w Olsztynie. Czemu zdecydował się Pan na wyjazd do Szwecji? 

- Strzeliłem parę bramek i wiosną nadarzyła się okazja, by klub zarobił na mnie trochę pieniędzy. Zgłosił się klub ze Szwecji, to był jeden z pierwszych transferów zagranicznych dla Stomilu. Gdy pod koniec sezonu trwała walka o utrzymanie, to mnie już w klubie nie było, więc nie mogę powiedzieć czemu do ostatniej kolejki Stomil walczył o pozostanie w I lidze. Ja cały czas miałem nadzieję, że zostaniemy w tej lidze i jak wrócę, to dalej będę mógł grać w najwyższej klasie rozgrywkowej. Na szczęście w ostatniej kolejce Petrochemia zremisowała i dzięki temu Stomil się utrzymał.

- Gdy wrócił Pan do Stomilu to nie do końca była to już ta sama drużyna. 

- Gdy wróciłem, to trener był już Ryszard Polak. Wtedy nastąpił mały rozkład drużyny, odeszło sześciu czy siedmiu zawodników, większość chłopaków odeszła do Jezioraka. Trener został bez drużyny i na gwałt zaczęło się szukanie zawodników. Kupowano piłkarzy z regionu, nawet nie po to, by wzmocnić zespół, tylko uzupełnić braki. To była pierwsza liga, a brano chłopaków z niższych lig . Doszedł także śp. Jacek Płuciennik. Właśnie wtedy zaczęła się w Stomilu karuzela finansowa, która spowodowała to, że ci pesudodziałacze wraz z pseudomenadżerami zarabiają na tym pieniądze. Dlatego wychowankowie, którzy wywalczyli awans musieli odchodzić z klubu. Ja z Bogdanem Michalewskim trafiłem do Radomiaka, kilka lat później Andrzej Biedrzycki odchodził ze mną do Jagiellonii, ja znalazłem się też w Arce. Chłopacy, którzy wywalczyli awans byli odsuwani, bo działacze i menadżerowie nie mogli na nas zarobić pieniędzy. 

- Nie mówi Pan zbyt wiele dobrego na temat działaczy z tamtych lat.

- Te „prezesiątka” często nawet nie znali się na piłce. Jakbym któregoś z nich spotkał na ulicy i jak on zacząłby mi mówić o piłce, to ja chyba bym go wyśmiał. Wiem, jak to się odbywało i do dziś mam żal do tych ludzi, że ja musiałem stąd odchodzić, bo inni musieli się nachapać. Przy transferach zaniżano cenę, pieniądze nie były płacone z własnych kieszeni tylko z kasy klubowej albo sponsora, ale ta cena była tylko na papierze niższa. Wiadomo, że na wychowankach nie tak łatwo można było zarobić.

- Pan po raz kolejny zdecydował się na wyjazd z kraju. 

- Udało mi się nawiązać kontakt z menadżerem z Wrocławia. Miał on wspólnika w Austrii i zaproponowali mi testy w Sankt Pölten. Do tego klubu przyszedł jako trener Bogdan Masztaler, który też grał kiedyś w Stomilu. Złapałem kontakt z innym piłkarskim światem. Do była drużyna budowana na awans do austriackiej Bundesligi. Niestety, przeholowano trochę z pieniędzmi i nie dali sobie z tym rady, po czym drużyna rozpadła się po dwóch latach zupełnie. W tym zespole byli naprawdę dobrzy zawodnicy, tacy jak Maciek Śliwowski z Legii albo były reprezentant Ukrainy czy reprezentant Białorusi. To była naprawdę dobra drużyna. My byliśmy na drugim miejscu, awans wywalczyła Admira Wacker. Wtedy to nie tylko mój klub miał problemy finansowe, drużyny padały jedna po drugiej. Teraz w Austrii to się trochę zmieniło i aby otrzymać licencję trzeba mieć zabezpieczenie finansowe. 

- W 2001 roku wrócił Pan do Polski, jednak nie do Stomilu, tylko do Jagiellonii, a potem do Arki. Następnie wrócił Pan do Olsztyna i w 2003 roku znów wyjechał Pan za granicę.

- Trafiłem do austriackiego czwartoligowca i grałem w nim pięć lat. W 2003 roku miałem dopiero 30 lat, więc byłem jeszcze w dobrym wieku do gry w piłkę. Dzięki grze w tym klubie udało mi się znaleźć pracę w szkole.

- Miał Pan jakieś inne propozycje oprócz ponownego wyjazdu do Austrii? 

- Dostałem propozycję z Łotwy z Daugavpils. Prezes tego klubu powiedział wprost, że weźmie mnie i chciał mnie dalej sprzedać do Rosji lub do Izraela. Sytuacja była podobna jak z Adamem Zejerem: nie przyszedł certyfikat i nie mogłem grać. Wróciłem do Warmii i po pół roku awansowaliśmy do ówczesnej czwartej ligi. Wybrałem Warmię, gdyż musiałem gdzieś grać i trenować. 

- Czemu nie zdecydował się Pan wtedy na grę w Stomilu? 

- Stomil przejął wtedy Piotr Tyszkiewicz, ten klub już praktycznie nie istniał. Wiadomo było, że to wszystko się wkrótce rozpadnie. W Warmii dostawałem jeszcze jakieś drobne pieniądze, bo byłem dodatkowo trenerem juniorów. Grając w Warmii dostałem kilka propozycji, najpierw z Rovaniemen Palloseura, gdzie bramkarzem był Rafał Kaczor. Zadzwonił do mnie prezes, który wraz z tłumaczem powiedział mi, że oferuje mi testy.

- Trafił Pan jednak ponownie od Austrii.

 - W tym samym czasie zadzwonili właśnie z tego czwartoligowca z Austrii. Miałem ochotę na grę w Finlandii, jednak zdecydowałem na Austrię, gdyż już tam byłem, znałem język. Podpisałem kontrakt na dwa lata, a okazało się, że grałem tam pięć lat, a mieszkam już dziesięć. Porobiłem tam kilka kursów trenerskich, zająłem się trochę trenerką. Ogólnie jestem zadowolony z tego, jak to się potoczyło.

- Nie żałuje Pan niczego z ostatnich lat swojej kariery?

-No może trochę żałuję tego, że jak byłem w Arce, zdecydowałem się na wyjazd do Niemiec. Menadżer Kalinowski zadzwonił do mnie, zaczął mi obiecywać  złote góry i odszedłem z Arki.  Tam było wszystko poukładane, choć… jak się później okazało była tam korupcja, prezes dostał wyrok. Jednak ja go wspominam bardzo dobrze. Nie było mnie przy tym co on robił, nie widziałem nic i niewiele mogę na ten temat powiedzieć.

- Czyli można powiedzieć, że na Pana wyjazdy często miały wpływ układy i układziki, których pełno było w latach 90. w polskiej piłce?

- Jeżeli chodzi o Stomil, to miałem już dość czytania o tym, że Jasiński musi udowodnić, że zasługuje na szansę. Ja nie czułem się wielkim piłkarzem, ale dobrze prezentowałem się w sparingach czy na treningach, a później przychodził mecz ligowy i byłem rezerwowym albo potem już w ogóle się do protokołu meczowego nie łapałem. Widziałem, jacy ludzie tutaj przychodzili i grali. W kontraktach mieli powpisywane, że gdy zagrają 61 minut to mają premię jak za cały mecz i dopiero potem robiono zmiany. Dla mnie to już był totalny skandal. Mi udało się jeszcze kilka razy strzelić bramkę. Pamiętam, że zapłacono kiedyś kupę pieniędzy za jednego Rosjanina, a on potem grał sobie ze mną w rezerwach… Wiem, że żaden zawodnik nie może być przyspawany do miejsca w składzie i to wszystko zależy od formy, ale ja widziałem, że to wszystko szło właśnie w nieco innym kierunku.

- O miejscu w składzie nie zawsze decydowała forma? 

- Niektórzy trenerzy mieli powiązania z menadżerami i ci drudzy obiecywali, że jak szkoleniowiec go wystawi, to da się na zawodniku zarobić pieniądze. Tak to się wszystko kręciło i ja miałem już tego dość. Dlaczego do tego dążę? Ilu zawodników, co wyjechało za granicę zrobiło jakieś kariery? Trzeba było mieć jakieś umiejętności, ale przede wszystkim silny charakter. Wielu wyjeżdżało i po pół roku słyszeli „do widzenia”. Tam naprawdę musisz zapierdalać, bo jesteś obcokrajowcem. Musisz pokazać, że jesteś dwa razy lepszy i wtedy będziesz grał. U nas kilka razy obcokrajowiec zażongluje piłką, kopnie prosto, menadżer poklepie trenera i powie „Wystaw go, ja go sprzedam. Najlepiej jakby wpisać mu jeszcze reprezentant kraju, jak on pięć minut kiedyś tam zagrał”. No i dzięki takim ludziom ta piłka w Polsce jest w takiej kondycji, w jakiej jest. Tam jest inaczej, tam trzeba walczyć. Znałem osobiście śp. Adasia Ledwonia. Ten to był prawdziwy zabijaka! I jego chciał prawie każdy klub austriackiej Bundesligi. W Austrii poradził sobie jeszcze też Maciek Śliwowski, królem strzelców był Radek Gilewicz, Szewczyk w Austrii Salzburg, był też Andrzej Kobylański i Tomek Iwan. Zawodnicy z prawdziwą mentalnością i silnym charakterem mogli sobie tam poradzić.

-Można odnieść wrażenie, że  w Polsce bywa niekiedy odwrotnie. To Polak musi być dwa razy lepszy niż obcokrajowiec, żeby grać.

- No niestety, tak jest chyba po dzień dzisiejszy. 

- Miał Pan okazję poznać tych zawodników, których Pan wymienił? 

- Kilku poznałem w Wiedniu. Tam w niedziele jest organizowana taka polska liga i gdyby zebrać zawodników, którzy się przez nią przewinęli to niejedna drużyna dostałaby niezłe lanie. Podsumowując, to za granicą trzeba mieć silną wolę i charakter. 

- Mógłby Pan powiedzieć coś jeszcze o tej polskiej drużynie w Wiedniu? 

- Kilka lat temu był taki projekt. Drużyna nazywała się Polonez Wiedeń i udało nam się zdobyć nawet mistrzostwo drużyn polonijnych. Tam grało sporo chłopaków z południa Polski, którzy wyjechali do pracy do Austrii, aby zarobić, a wcześniej grali gdzieś w trzecich czy czwartych ligach. Tu mogli pograć i trochę zarobić. No bo co było kilka lat temu w niższych ligach? Pies na łańcuchu uwiązany i nic więcej. Pieniądze jak już były to bardzo małe i nie zawsze terminie. Niektórzy z tych chłopaków naprawdę potrafiło grać w piłkę.

- Zastanawia się Pan czasem, czy gdyby nie złamanie nogi, które zahamowało Pana karierę albo też problemy z tymi menadżerami, mógłby Pan zrobić większą karierę w Polsce?

- Ciężko powiedzieć, czasu się nie cofnie. Do złamania doszło na treningu po zderzeniu z Sylwkiem Wyłupskim. To była bardzo poważna kontuzja, lekarze powiedzieli, że ciężko będzie z powrotem na boisko. Na szczęście udało mi się wrócić na boisko. Kosztowało mnie to jednak prawie rok - rok zupełnie bez piłki. Jedna operacja, druga operacja, to wszystko się przeciągało. Był potem strach, czy to się nie powtórzy. Przed tym złamaniem naszym trenerem był Boguś Oblewski. W dniu, w którym doznałem tej kontuzji trenerem został Mietek Broniszewski. On kilka lat wcześniej był trenerem młodzieżówki. Ja, Jarek Talik i Darek Jackiewicz jeździliśmy na konsultacje do jego kadry. Miałem cichą nadzieję, że przy tym trenerze dostanę większą szansę i będę mógł powalczyć o pewne miejsce w pierwszej jedenastce. Gdy się wyleczyłem, to nie było już Broniszewskiego, był Bobo Kaczmarek. Tych trenerów było tam pełno, oni się zmieniali co pół roku. Potem pojawił się sponsor Halex i ten cały Romuald Szukiełowicz. Wtedy już zostałem odsunięty od zespołu. Przez pierwsze dwa miesiące pieniądze leciały jak dzisiaj deszcz z nieba. Działacze myśleli, że złapali kurę, która znosi złote jajka i będą sobie teraz żyć jak pączek w maśle. Jednak to wszystko też szybko padło. Wtedy kilku chłopaków musiało grać w połączonych z Warmią rezerwach, nie było nawet szansy na normalne treningi z pierwszym zespołem. 

- Stomil nie miał chyba szczęścia do trenerów?

- No, dla mnie to Romuald Szukiełowicz to nie był żaden trener, to był chory człowiek. Jakby policzyć dobrych trenerów Stomilu, to na mógłbym to zrobić na palcach jednej ręki i pewnie jeszcze dwa palce zostałyby wolne. Najlepszy był chyba „Bobo” Kaczmarek. Dla niego powinny być największe podziękowania, on nas ukształtował. Można powiedzieć, że był pracoholikiem, on nawet… spał na stadionie. Pamiętam, że jak robiłem maturę, to „Bobo” przeprowadzał ze mną indywidualne treningi, brał bramkarza i trenowaliśmy. On się tak ruszał, że na boisku jeszcze niejedną dobrą piłkę by zagrał. Ja jemu zawdzięczam bardzo dużo, te treningi bardzo mi pomogły. Ja nie byłem wielkim technikiem, dobrze grałem głową i Kaczmarek to widział. Pozostali trenerzy przychodzili, zaraz odchodzili i nie mogę o nich za dużo powiedzieć.

- W Austrii piłka jest popularna jak w Polsce?  Czy jednak sporty zimowe spychają futbol na drugi plan? 

- Największym problemem jest mała publiczność. Porównując jednak sukcesy piłkarskie z tymi ze sportów zimowych, to piłka rzeczywiście nie ma żadnych szans. Narciarze od lat zdobywają co roku mnóstwo medali, a piłkarze, nie licząc Euro 2008, od lat nie byli na żadnej imprezie. Od kilku lat wdrażany jest tam pewien projekt. Kiedyś kurs trenerski mógł sobie zrobić pierwszy lepszy dziadek z brzuchem. Teraz tego nie ma. Tam są takie testy sprawnościowe, że gdy ja robiłem kurs i byłem w dobrej dyspozycji, to jak zobaczyłem te testy sprawnościowe, to… byłem zaskoczony. Nie ma tam tekstów w stylu: „Da mi pan jeszcze jedną szansę”. Są dwie szanse i albo się zdaje, albo „do widzenia”. Nie mieścisz się w czasie? Odpadasz! Robią taką selekcję, bo chcą pracować z najlepszymi.

- Futbol w Austrii idzie więc w dobrym kierunku? 

- Zauważyłem, że wypływa coraz więcej młodych talentów. Pojawia się sporo zdolnych chłopaków, pochodzących z krajów byłej Jugosławii. Ci młodzi piłkarze są urodzeni już w Austrii i są to już zasymilowani Austriacy. Jeszcze długa droga jednak, by dorównać sportom zimowym. Austria przecież z nich słynie, są góry i świetne zaplecze narciarskie. No, ale jeśli chodzi o organizację i profesjonalizm to są już przed nami.

- Kilkanaście lat temu w Olsztynie ciężko było o kilka równych boisk, a teraz na niemal każdym osiedlu są orliki. Mimo to trudno znaleźć tak utalentowanych i wielbionych przez kibiców zawodników jak ci, którzy blisko 20 lat temu wywalczyli awans do pierwszej ligi.

- Rozmawiałem o tym niedawno m.in. z synem. No, kiedyś to co my mieliśmy? Żadnych telefonów, żadnych komputerów czy tych konsoli. Tego kiedyś nie było. Jedyną rozrywką to był sport i ewentualnie kino. Telewizja była czarno-biała, o ile ktoś miał już telewizor. Cywilizacja to wszystko zabija. Te dzieci, a nawet nie dzieci, ale rodzice są winni. Przecież w Polsce to rodzic ma w szkole większą władzę niż nauczyciel. Nie można na dziecko krzyknąć, wszyscy są chowani bezstresowo. Potem dzieci sobie myślą: „Co ten nauczyciel mi może zrobić? Dziś nie przyjdę, jutro i pojutrze też nie przyjdę”. Pamiętam jak byłem małym chłopcem, to były te korkotrampki ze Stomilu, nie wszędzie można było je nawet dostać. Jak pojawiła się jakaś dziura to ojciec mi je szył, by jak najdłużej wytrzymały. A teraz dziecko widzi korki i mówi mamie, by kupiła, a buty kosztują 200 czy 300 złotych, i taki dzieciak opowiada: „Takie ma Messi, takie Ronaldo, a koszulka taka nie inna”. Dzieci mają wszystko, nie muszą o nic walczyć. Potem, gdy dorastają, nie mają takiego charakteru, takiej charyzmy. Potem każde niepowodzenie pokazuje słabość i dziecko sobie z tym nie radzi. Raz na meczu źle kopnie piłkę i jutro spróbuje czegoś innego, potem znów coś innego. Ja też trenowałem dwa sporty, byłem zrzeszony w dwóch klubach. W piłkę grałem w Stomilu, a w ręczną w Budowlanych. Sport był jedną z nielicznych rozrywek. I ta nasza liga była mocniejsza, bo teraz to co to jest? No szkoda, że ja nie miałem jeszcze okazji zobaczyć Stomilu w akcji i nie mogę za dużo o nich powiedzieć.

- Mam wrażenie, że drużyna z którą Pan wywalczył awans była zgrana na boisku i poza nim. Teraz jest chyba inaczej, zawodnicy raczej myślą o sobie, a potem dopiero o drużynie.

- No oczywiście. Wszyscy wiedzieli, że po każdym meczu szliśmy w miasto. Nie będę nikogo po latach oszukiwał, to i tak dawne czasy. Ale to szła cała drużyna. Nikt sobie nie wyobrażał, że ktoś nie poszedł. Niektórzy byli już żonaci, mieli dzieci, ale na tę godzinę czy dwie zawsze wychodzili. No i wtedy drużyna się konsoliduje. Nie było tłumaczeń: „Bo żona mi nie pozwala” czy „Zajęty jestem”. Nie mówię, że każdy miał z nami do rana siedzieć, bo – nie da się ukryć – byli i tacy, co gasili światła w knajpach (śmiech). I to mi się podobało, że każdy poświęcał ten czas drużynie. Tak to moim zdaniem powinno funkcjonować. A teraz? Pójdzie kilku, robią się grupy, wszyscy się obgadują i ten zespół rozpada. Drużyna składa się z kilkunastu różnych zawodników, mogą być jakieś problemy, ale przy jednym stole łatwiej to rozwiązać. 

- Podczas ostatniego meczu sezonu były już napastnik Stomilu Paweł Piceluk pokazał kibicom, którzy pojechali do Grudziądza środkowy palec. Kilkanaście lat temu takie zachowanie byłoby chyba niedopuszczalne?

- My mieliśmy dobry kontakt z kibicami. Nie było takich wyjazdów jak dzisiaj. Niedługo kibice będą chyba samolotami latać, policja ich eskortuje, zawozi i jeszcze herbatkę w termosy powinna im robić. Kiedyś kibice wsiadali do nas do autokarów, leżeli z tyłu jak śledzie na silniku starego Autosanu. Pamiętam w Zgierzu prosili nas byśmy ich zabrali, bo im pociąg uciekł. Drużyna była z kibicami i coś takiego jak to, o czym mówisz, było nie do pomyślenia. Na stadionie było po 16 tysięcy ludzi! Nie było wyzywania, kibice byli z nami. To jest sport drużynowy, nie jak tenis, że przygotowujesz się sam; a dwunasty zawodnik zawsze jest potrzebny. W klubie się nie przelewało, nie mogliśmy co pół roku koszulek rzucać, ale tą piątkę po meczu zawsze się przybiło. A jak się w knajpie kibiców spotkało to się razem piło. I nie było żadnego pieprzenia tak jak teraz na tym forum. Nie było gadania w stylu: „Jak wy gracie, jak ten z piwem na osiedlu stał?”. Ja też nie byłem święty, ale nikt z kibiców nie smęcił, że Jasiński pije czy coś takiego. Kibic podchodził, pogadał. Teraz się zrobił taki trochę „babski klub”, a piłka nożna to sport dla facetów z jajami! Kibice też muszą uszanować, że każdy zawodnik jest też człowiekiem. Wiadomo, że musi się pilnować, ale ma takie samo prawo, by po zakończonej pracy wypić sobie piwo.

- Czy po awansie i kilku bramkach odczuł Pan, że nie jest już zwykłym chłopakiem z Pieczewa, a jedną z ważniejszych postaci pierwszoligowej drużyny?

- Nie, na pewno nie.  Ja zawsze podchodziłem z luzem i z dystansem. Mam wrażenie, że byłem lubiany w Olsztynie. Nie miałem samochodu, wracałem „piętnastką” lub „dwudziestką” spod stadionu na Pieczewo. Człowiek zawsze był w kontakcie z kibicami, a nie po treningu w samochód i do domu. Nie dawałem nikomu odczuć, że jestem gwiazdą.

- Z czasów I ligi Stomilu anegdoty można byłoby chyba mnożyć w nieskończoność...

- Ciężko tak teraz sobie przypomnieć... Hm… Jak był Daniel Dyluś, to on zawsze rozmieszał piłkarzy, dzięki jego tekstom często pół szatni płakało ze śmiechu. Ta szatnia żyła, często była kupa śmiechu. Pamiętam jeszcze dobrze prezesa Wieczorka. To był taki chłop ze wsi. Siedział na trybunach z megafonem i mówił na cały stadion: „Za pierwszą bramkę prezes oferuje 500 zł!”. A zaraz potem: „Za druga bramkę 700 zł!” (śmiech).

- Czy gdyby zdecydował się Pan wrócić do Polski, to szukałby Pan zajęcia związanego z piłką czy raczje wolałby Pan od futbolu nieco odpocząć?

- Odpocząć od piłki to nie. Może gdybym wrócił to znalazłby się jakiś klub, który mógłbym poprowadzić. Jakieś tam doświadczenie mam i może to byłoby pomocne w przypadku jakiejś drużyny. Papiery na trenowanie mam, kilka drużyn prowadziłem. Mogłoby to być interesujące, choćby ze względu na to, że można byłoby przetestować, czy metody, których nauczyłem się w Austrii sprawdzą się w Polsce. No, ale na razie żadnych ofert nie było, więc raczej nie ma tematu.

Rozmawiał Paweł Sławiński

Rozmowa odbyła się w restauracji innego byłego piłkarza Stomilu Rafała Szweda. Lokal Jiro Sushi przy ul. Wilczyńskiego w Olsztynie przygotował pyszny zestaw azjatyckich specjałów dla naszego dziennikarza i jego rozmówcy!

Andrzej Jasiński Andrzej Jasiński Andrzej Jasiński Andrzej Jasiński Andrzej Jasiński

ZOBACZ WIĘCEJ ZDJĘĆ!

Komentarze

  1. Rolex Watches For Sale 2015-09-18 23:29:59 (***.***.***.***) #53829 0:0 zgłoś

    Awesome! Its genuinely remarkable paragraph, I have got much clear idea regarding from this piece of writing. Rolex Watches For Sale http://www.rolexwatches-formen.com

  2. z 2013-07-23 12:05:14 (apn-***-***-***-***.dynamic.gprs.plus.pl) #34171 0:0 zgłoś

    Super wywiad ! Takich wywiadów oczekujemy , z ludźmi którzy lubią dużo powiedzieć i którzy coś w sporcie JUŻ osiągnęli. Więcej takich wywiadów Panie Redaktorze :)

  3. kenzo 2013-07-22 22:47:09 (user-***-***-***-***.play-internet.pl) #34161 0:0 zgłoś

    Sokół, Jasina, Żuczek, Jaca, po meczu z Legią jak Jaca ZAJEBAŁ z 30 metrów po widłach na 3:3 jak wsiedliśmy do autokaru (a tylko z samego Beer Baru pojechały nas dwa pełne autobusy z Ostródy do Olsztyna na ten mecz) to panowała taka chrypa że to trzeba by było zobaczyć żeby uwierzyć jakie to były emocje, stadion Stomilu to był kocioł

  4. OKS 2013-07-22 00:13:33 (gar***.internetdsl.tpnet.pl) #34127 0:0 zgłoś

    To się dostało "Kibicowi".

  5. lubaczek 2013-07-21 23:36:34 (***.***.***.***) #34126 0:0 zgłoś

    :kibic: to stara ku... :kibic: je... jest i wszyscy razem :kibic: ty h... do szczania nie oczerniaj

  6. lubaczek 2013-07-21 23:29:41 (***.***.***.***) #34125 0:0 zgłoś

    ; do kibic" ty frajerska mydelnico naszczam ci do ryja kurwo za te oczernianie najlepszych graczy stomilu w dziejach jebac kurweee

  7. jolsky 2013-07-21 21:46:17 (user-***-***-***-***.play-internet.pl) #34118 0:0 zgłoś

    Fajne zdjęcie.Widać chyba jeszcze Sylwka z Klewek i Czesia Żukowskiego.Czy może sie myle...?

  8. do Kibic 2013-07-21 20:43:39 (gar***.internetdsl.tpnet.pl) #34117 0:0 zgłoś

    Kilkanaście bramek w I lidze, debiut w młodzieżówce, gra w drugiej lidze austriackiej... To jest nic? ;)

  9. do Wiesiek 2013-07-21 20:16:36 (gar***.internetdsl.tpnet.pl) #34116 0:0 zgłoś

    Z tym 0:1 chodziło mu o mecz z ŁKSem w 93.

  10. wiesiek 2013-07-21 17:39:00 (aetp***.neoplus.adsl.tpnet.pl) #34113 0:0 zgłoś

    Panie andrzeju ,z legia bylo 33 ,a pan mowi 01,mowil do pana redaktor pytajacy o meczu z legia,byl to najlepszy mecz w olsztynie ,33 ,bylem na tym meczu!

  11. Brawo 2013-07-21 15:10:14 (***.olsztyn.vectranet.pl) #34110 0:0 zgłoś

    Każdy lubi wypić sobie z 1 czy 2 piwka pewnie Ty jesteś święty i nie pijesz. Nic nie osiągnął ? No nie wiem i tak dobrze że gra w tej IV lidze z dość poważną kontuzją...

  12. Kibic 2013-07-21 11:07:04 (***.olsztyn.vectranet.pl) #34100 0:0 zgłoś

    Nic w piłce nie osiągnął bo pił a teraz daje przyzwolenie dla cieniaków żeby też pili, brawo, pełen profesjonalizm, gnij w tej 4 lidze pijaku

  13. do XXX 2013-07-20 16:00:24 (***.olsztyn.vectranet.pl) #34069 0:0 zgłoś

    Lecz się ...

  14. Młody 2013-07-20 14:30:02 (***.olsztyn.vectranet.pl) #34064 0:0 zgłoś

    XXX - Jasina dziś pojechał przedpołudniem :)

  15. XXX 2013-07-20 12:37:45 (***.olsztyn.vectranet.pl) #34061 0:0 zgłoś

    Wypociny w stylu Kali ma Kali da, Jasińskiego nie ma w Olsztynie to i do wywiadu nie moglo dojść!

  16. Tom70 2013-07-20 11:31:32 (host-***-***-***-***.olsztyn.mm.pl) #34060 0:0 zgłoś

    Aż łza w oku się zakręciła , fajny wywiad i P. Jasiński też widać równy gość. Pamiętam te wszystkie mecze w w 1 ej lidze , Zawsze siedzieliśmy ze znajomymi pod zegarem 8 lat spędziłem na stadionie Stomilu, do dzisiaj mam bilety , pamiątki i inne gadżety . Stomil już na zawsze będzie w moim sercu i ci chłopacy którzy tak dzielnie wywalczyli ten upragniony dla nas wszystkich awans do 1-ej ligi . Pozdrawiam .

  17. the man 2013-07-20 11:07:35 (host-***-***-***-***.olsztyn.mm.pl) #34059 0:0 zgłoś

    JASINA na trenera Stomilu!

  18. Bies 2013-07-20 10:15:21 (spektrum.balex.com.pl) #34058 0:0 zgłoś

    Świetny wywiad. Tacy ludzie własnie powinni pracowac w tym klubie a obecni piłkarze powinni brać przykład ze starszych kolegów, którzy w każdym meczu "gryźli" trawe. Andrzej Jasiński trenerem Stomilu :)

  19. PWO 2013-07-20 10:00:52 (***.olsztyn.vectranet.pl) #34056 0:0 zgłoś

    Jasina mega pozytywny gość,super wywiad..Może kiedyś da się zorganizować mecz starej bandy z obecną(jak nie będą się bali wyjść z szatni) ;)

Dodaj swój komentarz

                    
#    # #   # #####  
#    #  # #  #    # 
#    #   #   #####  
#    #   #   #    # 
 #  #    #   #    # 
  ##     #   #####