forBet promocja

Temat dwadozera.pl - Inne - Nasi za granicą

Kiedyś grał w Stomilu, teraz pomoże rządzić Bońkowi

2012-11-17 09:30:30 Maciej Sawicki, Stomil Olsztyn

Maciej Sawicki. Fot. weszlo.com

Maciej Sawicki. Fot. weszlo.com

Raczej nie odwali perwy jak „Zdzichu”, a swoim CV może naprawdę zaimponować. I wcale nie dlatego, że przez rok był piłkarzem Stomilu… - Nienawidzę robić czegoś przeciętnie – przyznaje 33-letni Maciej Sawicki, nowy sekretarz generalny PZPN, który będzie w piłkarskiej centrali prawą ręką Zbigniewa Bońka.

„Kwiatkowski dośrodkował na 14. metr, tu stał niepilnowany Maciej Sawicki, który mocnym uderzeniem z woleja strzelił nie do obrony. Szkoda tylko, że do końca pozostało już tak niewiele”. To fragment relacji z meczu Odra Wodzisław Śląski – Stomil Olsztyn (2:1) z marca 2001 roku, którą wygrzebaliśmy na stomil.olsztyn.pl. Pewnie mało kto to spotkanie pamięta, bo pewnie za bardzo pamiętać nie ma czego. Ale akurat dla nowego sekretarza Polskiego Związku Piłki Nożnej to spotkanie szczególne i pamiętne. Dlaczego? Ano dlatego, że Sawicki zdobył wtedy ostatnią bramkę na boiskach Ekstraklasy.

- Pamiętam tę bramkę! – przyznaje. - Stomil to dla mnie w ogóle fajne wspomnienia. Drużyna tworzyła się wtedy przed samym startem rozgrywek, a zespół prowadził trener Dawidczyński. To on do mnie zadzwonił. Przyjechałem wtedy na jeden przedsezonowy sparing, spodobałem się i przyszedłem do klubu. Byłem podstawowym zawodnikiem Stomilu i miałem duże zaufanie trenera oraz kibiców. Ten czas spędzony w Olsztynie naprawdę wspominam bardzo miło.

Pobyt w Stomilu to był dla niego początek końca. Nie, żeby grał źle. Robił swoje, strzelił nawet trzy bramki, a Stomil utrzymał się w lidze. Sawicki startował jednak z o wiele wyższego pułapu i wydawało się, że jego miejsce powinno być gdzieindziej. Przecież już w ekstraklasowym debiucie strzelił bramkę dla Legii w meczu z Pogonią. Miał 19 lat i świat stał przed nim otworem. Ale skrzydeł za mocno nie rozwinął. Przez trzy sezony próbował przebić się w Łazienkowskiej, później spędził rok w Stomilu, a następnie wrócił do Legii. I znowu nie mógł się przebić. Poszedł więc na wypożyczenie do Korony Kielce (wówczas „stara” III liga), a po pół roku… skończył karierę. W wieku 24 lat…

- Ta decyzja konsekwentnie we mnie dojrzewała – wyjaśnia. - Przygoda w Kielcach tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że wybitnym piłkarzem to chyba jednak nie będę. A ja nienawidzę robić czegoś przeciętnie, więc postanowiłem, że spróbuję zrobić karierę zawodową w inny sposób.

 

Od zera do menedżera

I zrobił karierę „w inny sposób”, ale chyba sam nie przypuszczał, że będzie to sposób aż tak inny. Najpierw ukończył studia z zarządzania w Warszawskiej Szkole Biznesu, później zdobył prestiżowy menedżerski dyplom MBA, a na deser uzyskał jeszcze dyplom z… Harvardu. Konkretnie z Harvard Business School. Chrapanie w samolocie pewnie mu się nie przydarzy…

W studia włożył mnóstwo kasy zarobionej na boisku, ale, nie ukrywa, że było warto. Pierwsze studia robił zresztą jeszcze grając w piłkę.

- Co ciekawe, pracę licencjacką pisałem jeszcze będąc w Olsztynie. To nie były czasy, gdy laptopy były dostępne dla zwykłych ludzi, a jeżeli już były, to były niesamowicie drogie – wspomina Sawicki. - Tę moją pracę licencjacką pisałem więc na… kartkach A4 w autokarach, między meczami i zgrupowaniami lub na samych zgrupowaniach. Te kartki małżonka przepisywała mi potem na komputerze i dopiero potem fragmenty pracy trafiały do promotora. Inaczej nie byłbym chyba w stanie tej pracy napisać – śmieje się sekretarz PZPN.

Kolejne dyplomy zdobywał już pracując. Zaczął od pracy w agencji nieruchomości, a później trafił do firmy Dajar, producenta i dystrybutora nieelektrycznych produktów AGD i mebli ogrodowych. Tam piął się po szczeblach kariery, aż został dyrektorem sprzedaży firmy. Nieźle, bo Dajar ma ponad 400 mln złotych obrotu. Ale, jak twierdzi, z piłkarskiego obiegu nie wypadł.

- Oczywiście, nie byłem tak blisko piłki, jak wtedy, kiedy byłem piłkarzem, ale – podkreślam – piłka to moja passa i moje hobby – oznajmia Sawicki.

 

Namierzył go „wywiad” Bońka

„Zibi” odezwał się do niego kilka tygodni temu. Jak twierdzi, zupełnie nieoczekiwanie.

- Widocznie pan Boniek znalazł moją osobę swoimi kontaktami. Jakoś musiałem go sobą zainteresować... – mówi skromnie Sawicki. - Zaczęło się od tego, że zaprosił mnie niedawno na wstępne spotkanie, na którym pogadaliśmy troszeczkę o piłce. Widocznie się spodobałem. Oficjalne decyzje o moim zatrudnieniu zapadły jednak dopiero po wyborach prezesa PZPN. A kto mnie podpowiedział? Taka osoba jak pan Boniek ma swój „wywiad”. Czy to byli headhunterzy, czy może ktoś ze środowiska piłkarskiego? Tego nie wiem. Najważniejsze jest jednak to, że na razie w rozmowach jesteśmy bardzo zgodni. Bardzo podoba mi się spojrzenie pana Bońka na piłkę i na to, co się wokół niej dzieje.

Sawicki zaczął urzędowanie w czwartek. Nie da się ukryć – do dotychczasowego obrazu polskiej piłki były piłkarz Stomilu pasuje jak… pięść do nosa. Na razie jest promowany jako nowa twarz i prawa ręka Zbigniewa Bońka; oby za jakiś czas stał się symbolem rzeczywistych przemian w naszym futbolu. Trzymamy kciuki!

 

PG


Wypowiedzi pochodzą z wywiadu z Maciejem Sawickim z weekendowej, sobotnio-niedzielnej "Gazety Olsztyńskiej".

Komentarze

Artykuł nie został jeszcze skomentowany - możesz być pierwszą osobą!

Dodaj swój komentarz

                     
     # ###### #    # 
     # #      #    # 
     # #####  ###### 
     # #      #    # 
#    # #      #    # 
 ####  ###### #    #